Wierszyki

Aniołki

Gdzieś daleko w niebie,
Za firanką chmurką,
Mieszkają aniołki,
Leciutkie jak piórko.

Jak puszyste ptaszki
Po niebie fruwają,
Przez obłok z koronki
Na dół spoglądają.

Przykleiły noski
Do okienka nieba,
Pilnują czy czegoś
Dzieciom nie potrzeba.

Jak mówi modlitwa:
– Anioł w dzień i w nocy,
Na wezwanie dziecka,
Leci ku pomocy.

Przytuli je mocno,
Gdy mama daleko,
Sprowadzi do domu,
Gdy zbłądzi nad rzeką.

Gdy chce coś źle zrobić
Myśli w lot zatrzyma,
A przy tym tak śmiesznie
Policzki wydyma.

Cały lśni w słoneczku,
śmieje mu się minka,
Może to być chłopiec,
Może być dziewczynka.

^ powrót

Babcia

Dzisiaj nowoczesna babcia,
Nie chce chodzić w ciepłych kapciach.
I w fotelu się nie buja,
Tylko wciąż po świecie hula.

Samochodem dzieci wiezie,
Z klocków lego robi wieżę,
Po drabinie się wdrapuje,
Alpinistę naśladuje.
Nie chce robić już na drutach,
W internecie bajek szuka,
Wieczorami tańczy sambę
I wyjada całą mambę.
Na basenie daje nurka,
By dogonić płetwonurka,
Od miesiąca, co niedziela,
Piłką nożną gole strzela!

Dziadek ręce załamuje:
– Babciu wracaj! – nawołuje.
Gdzie jest obiad i skarpety?
Haftowane gdzie serwety?

Ale babcia, moja babcia,
Moja babcia wciąż jest młoda.
Moja babcia, moja babcia,
Ciągle marzy o przygodach.

Lecz choć skarpet nie ceruje,
Nie upina z włosów koka,
To swe wnuki, oraz dziadka,
Ponad własne życie kocha.

^ powrót

Bałagan

Do pokoju Mateusza
Wpadł bałagan – wszystko rusza.
Jak coś dotknie, to przestawi,
Nic na miejscu nie zostawi.

Był na biurku – więc w szufladzie
Wszystko leży już w nieładzie.
Kredki biedne, rozsypane,
Żółta z czarną połamane.

Poodkręcał plakatówki,
Które uciekając z tubki,
Dywan strasznie umazały,
I za łóżko powpadały.

Klocki po pokoju posiał,
Konia na biegunach dosiadł,
Kapcie rzucił na kanapę,
Potem podarł starą mapę.

Trochę w szafie się kotłował,
Piórnik pod ubrania schował,
Książkę wsadził w długie spodnie,
Mówiąc, że tak teraz modnie.

Coś się w bałaganie trzęsie.
– Nieporządku zrobię więcej!
Szybko! Szybko! Hop! Hop! Hop!
Na żyrandol zrobił skok.
Długo na nim nie zabawił,
Szelki w paski tam zostawił.
– Mają zwisać z żyrandola,
Taka jest dziś moja wola!

Wszyscy są już nim zmęczeni,
Proszą wielce utrudzeni:
– Niech pan ulży naszej doli,
Niech pan więcej nie swawoli.

Bałaganie! Bałaganie!
Może w końcu pan przestanie.
Proszę wziąć się za porządek
I ustawić wszystko w rządek.

A bałagan mówi tak:
– Mnie sprzątanie jest nie w smak.
To jest pokój Mateusza,
Niech on do porządków rusza!

^ powrót

Bąk

Przyleciał znad mazurskich łąk,
Tłuściutki, okrąglutki bąk.
Miękki, pluszowy miał kubraczek,
A na nim żółto-czarny szlaczek.

Przyfrunął w lipcu na dni parę,
By jak bąk... opić się nektarem.
Wystraszył nawet stado owiec,
Gdy tak przeleciał jak bombowiec.

Na kwiatku zoczył małą pszczółkę,
Która zbierała nektar czułkiem.
Podciągnął swoje czarne gatki
I rzekł: – Lecimy nad bławatki?

No proszę, razem polatajmy,
I pyłków trochę pozjadajmy.
A kiedy już się posilimy,
To na słoneczku poleżymy.

Pszczółka przerwała swoją pracę:
– Uciekaj! Bo cierpliwość stracę!
Ty nic, a nic się nie wysilasz!
Ty całe życie bąki zbijasz!

Stanowczo powiedziała: – Nie!
Nie będę latać byle gdzie!
Ja muszę cały czas pracować,
By miód na zimę w plastry schować.

I cóż miał zrobić bączek złoty?
On niezwyczajny był roboty.
Nie mógł też zostać ula królem,
Bo to królowa rządzi ulem.

– Muszę odfrunąć – bąknął bąk –
Nie będę pracą brudził rąk.
Wzniósł się wysoko, hen do góry,
Aby powrócić na Mazury.

^ powrót

Balon niejadek

Czy to kolacja, czy też obiadek,
Ciągle się krzywi balon niejadek.
– To nie smakuje! Tamto jest be!
Nie jestem głodny! Nie chcę! A fe!

Namawia dziadek, tłumaczą babcie:
– Łyknij powietrza, bo będziesz kapciem.
Nasz drogi wnusiu, zjedz choć troszeczkę,
Będziesz się bawił w berka na wietrze.

Ojciec twój wielki, ogromna matka,
A ty wyglądasz jak zwiędła natka.
Może zefirka? Może halnego?
Pojedz troszeczkę wiatru dobrego.

Twoje rodzeństwo oraz koledzy,
Zjedli powietrza po pięć talerzy.
Spójrz, teraz sobie nad domem wiszą
I w rytm walczyka tam się kołyszą.

No, łyknij wiatru trochę świeżego,
Polecisz razem z nimi nad drzewo!
Balonik myśli: – wszyscy się bawią,
Jeśli nic nie zjem, to mnie zostawią.

Zaczął pomału powietrze łykać,
Bo też zapragnął pod niebem fikać.
Wpierw jeden łyczek, potem dwa łyczki,
Zrobił się duuuży tak jak siostrzyczki.

Gdy już się napił – tak z pół kubeczka –
Z niesmakiem zwinął swoje usteczka.
Dziadkowie tylko na to czekali
I mu wstążeczką usta związali.

Balonik wzleciał w górę, że ach!
Lecz tam ogarnął go wielki strach.
Nic się nie cieszył, że jest tak pięknie,
Bo bał się, że z przejedzenia… pęknie!

^ powrót

Buty

Stały buty w przedpokoju,
Szykowały się do boju.
Które są ważniejsze dziś,
Które dziś założy Zdziś?

Tuż przy progu dwa sandały,
Tak ze sobą rozmawiały:
– Czy choć trochę pochodzimy?
Przecież jeszcze nie ma zimy.

Paski im zwisają smętnie,
Sprzączki na nich nie zapięte
I pewności wciąż nie mają,
Czy po piasku pobiegają.

Stoi kalosz pod wieszakiem
– Chyba się obejdę smakiem.
Nie założy mnie już Zdziś,
No bo deszczu nie ma dziś.

Zresztą nie wiem, gdzie kolega,
On jest z prawa, a ja z lewa.
Ja niebieski, on niebieski,
Z deszczu ocieramy łezki.

Zza kalosza do lusterka,
Pantofelek sobie zerka.
Sznurowadło szybko wiąże.
– Rety! Rety! bo nie zdążę!

Choć mam nosek podrapany,
Boczek z lekka pościerany,
To kokardę zrobić muszę,
Bez niej z domu się nie ruszę.

Kapcie co pompony mają,
Spod kanapy wyglądają.
Całe w kolorową kratkę,
Czyż na spacer mają chrapkę?

Przecież ciągle w domu siedzą
I o świecie nic nie wiedzą.
Ależ skądże! Ich marzeniem
Jest dziś Zdzisia przebudzenie.

Kiedy Zdziś z kanapy wstanie,
Zacznie butów przymierzanie.
Buty o tym dyskutują
I na spacer się szykują.

^ powrót

Dzień Taty

W wielkiej szafie, przed Dniem Taty,
Pokłóciły się krawaty.
Który z niech jest najmodniejszy?
Który z nich jest najładniejszy?

Który tata jutro włoży,
Aby mu życzenia złożyć.
Czy niebieski w komputery?
Czy zielony w piłki cztery?

Może żółty w samochody?
Czy ten w lasy i ogrody?
– Wiem! Ten w narty i rowery!
– Nie! Ten w statki i bandery!

Spierały się między sobą,
Który z nich ma być ozdobą.
Który jutro, do kołnierza,
Tata założyć zamierza.

Nagle mucha wyleciała
I radośnie zabzyczała:
– Bzzzyt! – mam pomysł odlotowy!
Na Dzień Taty – strój galowy!

Zaś do fraka czy surduta,
Jak świat światem tylko mucha!
Krawat? – zbyt jest pospolity,
Lepsze muchy aksamity.

Lecz nasz tata, na Dzień Taty,
Gdy już dostał od nas kwiaty,
Zwykłą bluzę wziął z dna szafy
I przytulił swoje skrzaty.

Nie oglądał się na mody,
Zabrał nas na duże lody,
Jego szyję zaś ściskały
Dzieci, które go kochały.

Bo prawdziwi są faceci
Tylko wtedy, gdy im dzieci,
Zamiast muchy i krawata
Tulą szyję, szepcząc – TATA.

^ powrót

Dziura Dziumdzia

W długich spodniach na kolanie,
Dziura Dziumdzia ma mieszkanie.
Dziura wielka, postrzępiona,
Nieforemna, wykrzywiona.

Patrzy na świat jednym ślepiem:
– Gdzie by mi tu było lepiej?
Ciągle głodna spodnie zjada,
Na nich plamą się rozkłada.

Spodni coraz mniej już jest,
Dziumdzia wielka jest, że fest!
Spodnie myślą: – Niepodobna!
Nas ubywa, ona głodna!

Zawołajmy igłę z nitką,
Niechaj ją zaszyje szybko!
Przyszła nitka, za nią igła,
Dziura – hyc! – na łokieć śmigła!

Tam łokciami się rozpycha,
Łokieć krzyczy: – Tam do licha!
– Igło, szybko tu przybywaj!
Choćby dratwą łatę wszywaj!

Przyleciała igła z dratwą
(Łatę dratwą wszyć niełatwo),
Dziumdzia patrzy bystrym wzrokiem
I ucieka szybkim krokiem.

Na skarpetę skok zrobiła,
Paluch na wierzch wystawiła
I tym palcem w bucie kiwa,
Ciesząc się, że wciąż wygrywa.

Jak tu zaszyć dziurę szybko?
Droga igło! Dratwo! Nitko!
Zróbcie z nią porządek, proszę,
Bo jej mam po dziurki nosie!

^ powrót

Dżem

Mą spiżarnię na jesieni
W wielki hotel ktoś zamienił.
Na półeczkach jak w pokojach,
Śpią przetwory w nocnych strojach.

W starej szafce z boku stoi,
Pełen dżemu, szklany słoik.
A w nim cukrem przyprószone,
Śpią owoce rozmarzone.

Nos przytula do jabłuszka,
Pochrapując przez sen gruszka.
Delikatna zaś poziomka
Tuli buzię do małżonka.

Śpi żółciutka mirabelka,
Obok niej śliwka węgierka.
Oczy kleją się lubaszce,
Która leży przy truskawce.

Agrest prosi swoją mamę,
By włożyła mu pidżamę.
Życzy wszystkim: – Dobrej nocy –
I zamyka śpiące oczy.

Bardzo wiedzieć chce malina,
Czy umyła się jeżyna?
– Ona ciągle taka czarna!
U niej coś higiena marna!

Słoik na to aż podskoczył:
– Gdzie ty masz malinko oczy?
Wszyscy wiedzą, że jeżynka
Jest tak czarna jak murzynka.

Bardzo proszę, skończ te waśnie,
Niechaj każdy smacznie zaśnie.
I spokojnie sobie drzemie
W wieloowocowym dżemie.

^ powrót

Felek Kartofelek

Witam wszystkich. Jestem Felek.
Jestem Felek Kartofelek!
Właśnie dziś gruba kucharka
Chciała wrzucić mnie do garnka.

Że też są na świecie kraje,
Gdzie są takie obyczaje!
Mam być w kostkę?!
I w rosole?!
Ja mam w nosie
Taką dolę!

Więc uciekłem z krajalnicy,
Patrzę – środek frytkownicy.
Ktoś chciał mnie we frytki zmienić,
I w oleju zarumienić!

Chciano mnie pokroić w paski,
By podawać do kiełbaski!
Mam być w paski?!
Na oleju?!
Być nie może,
Panie dzieju!

Gdy uciekłem z frytkownicy,
To złapano mnie w miednicy.
Mokre ręce złej kucharki,
Docisnęły mnie do tarki!

Miałem być na placki starty,
Z pięknej skórki swej odarty!
Ja na miazgę?!
Usmażony?!
Mógłbym zostać
Przypalony!

Kto wymyślił tę torturę,
Aby zedrzeć ze mnie skórę?
Gdy przed tarką szusa dałem,
W piekarniku się schowałem.

Stamtąd uciec się nie dało,
Tam spieczono moje ciało.
Nawet mnie
Nie rozebrano.
I w mundurku
Na stół dano.

Tak się kończą losy Felka,
Wesołego kartofelka.
Dzisiaj Felek Kartofelek
Jest obiadkiem na niedzielę.

^ powrót

FIKOŁY

Z tyłu za domem na mym podwórku,
Suszy się pranie na długim sznurku.
Mokre i ciężkie patrzy do góry,
Czy czasem deszczu nie będzie z chmury.

Lecz próżne dzisiaj są te obawy,
Słońce wciąż świeci – będą zabawy!
– Już wietrzyk wieje, już się bujamy –
Cieszą się mokre do cna firany.

Sweter bluzeczkę za rękę trzyma:
– Robimy podskok, wesoła mina!
Ciągle wirują, w kółko tańcują,
Aż guzikami się wnet splątują.

– Niechaj koszula się nie rozpiera
I o powłoczkę się nie opiera!
– Ależ nie mogę, wiatr mnie łaskocze,
A z mych rękawów robi warkocze.

Spodnie dwa salta już wykręciły,
Dokoła sznurka się zakręciły.
Na dalsze skoki chęci nie mają.
Bo im nogawki w kieszeń wpadają.

Krzyczą na siebie ciągle skarpety:
– Uważaj! Odcisk! Boli! O rety!
Tak sobie drepczą na letnim wietrze,
Że ciągle jedna po drugiej depcze.

Para spinaczy serwetkę trzyma.
Powiało mocniej! O, już nie trzyma!
Serwetka sobie w powietrzu leci,
Mama cos krzyczy, śmieją się dzieci.

A wietrzyk wieje psotny, wesoły,
Patrząc, jak pranie robi… fikoły.

^ powrót

Grzebień

Czyta grzebień ogłoszenie:

„Chore zęby w zdrowe zmienię,
Czy siekacze, czy trzonowe,
Zaraz zmienię je na nowe”.

Podpisane jest – „dentysta”.

(To jest sprawa oczywista,
Że od zębów jest dentysta).

Spojrzał grzebień do lusterka,
Tu ubytek, tam usterka.
– Do lekarz ruszyć muszę,
Bo do jutra się wykruszę.

Zęby pastą wyszorował,
Szczotkę do kieszeni schował.
Poszedł szybko do dentysty,
Wymuskany, piękny, czysty.

Stomatolog patrzy blady,
Wiertło chowa do szuflady.
– Oj, grzebieniu! Straszna bieda!
Tobą już się czesać nie da!

Zębów pięć masz zwichrowanych,
Osiemnaście wyłamanych.
Trudne będą me starania,
Jesteś taki z zaniedbania.

Jeśli zębów masz tak wiele,
Myj je co dzień – nie w niedzielę.
Będą wtedy zawsze zdrowe,
Do czesania głów gotowe.

^ powrót

Kaloryfer

Kaloryfer
W mym pokoju, tuż przy ścianie,
Jest centralne ogrzewanie.
Dnia pewnego, zimowego,
Stało się z nim coś dziwnego.

Kaloryfer bardzo stary,
Zaczął puszczać kłęby pary.
– Dzisiaj bardzo źle się czuję,
Zaraz chyba eksploduję!

Jakaś we mnie jest usterka,
Strasznie bolą mnie żeberka.
Ciągle prycham i bulgoczę
I do tego wciąż się pocę.

Serce – że aż strach – kołacze,
Zaraz tu przytomność stracę!
Rura wzięła go za rączkę:
– Ty wysoką masz gorączkę!!!

To żeberek zapalenie,
Trzeba wziąć się za leczenie.
Bo jak chore są żeberka,
Może zachorować nerka.

Mokry ręcznik położymy,
Trochę ciebie tym schłodzimy.
Ale kompres nie pomaga,
Kaloryfer dalej biada.

– Ledwo ściany już się trzymam,
Ja tak dłużej nie wytrzymam!
Ta gorączka coś nie znika,
Trzeba wezwać hydraulika.

Szybko! Szybko! Hydraulika!!!
Niechaj kurki pozamyka!
Klucz francuski niech wyjmuje
I żeberka opukuje.

Przyszedł hydraulik Zenek,
Związał rurę na supełek,
Żeby woda nie leciała
I żeberek już nie grzała.

– Źle się czujesz przez palacza,
Bo palacza masz partacza,
Co do kotła węgiel sypie,
Gdy centralne ledwo zipie.

^ powrót

Kolor niebiański

Kolor niebiański

Był raz diabełek, co chciał, aby piekło
swoją urodą wszystkich urzekło.
Wpadł dnia pewnego na pomysł marsjański:
– Pomaluję piekło na kolor niebiański.

Ruszył do pracy mały diabełek,
ze starej szczotki zrobił pędzelek,
wiaderko farby pożyczył z nieba:
– Nareszcie w piekle będzie jak trzeba.

Wszystko tu brudne i osmolone,
w mig pomaluję, co zabrudzone!
Kolorem pięknym, niespotykanym,
zaczął malować piekielne ściany.

I tak pomału, raz po razie,
zamieniał piekło w krainę marzeń.
Wszędzie już czysto, wszędzie jasno,
sufit bielutki jest jak masło.

W diabelskim domu niebiańskie ściany,
w oknach niebiańskie wiszą firany,
niebiańska kuchnia i przedpokoje,
a na mieszkańcach niebiańskie stroje.

Drzwi są niebiańskie, niebiańskie progi
oraz niebiańskie ogromne rogi.
Diabły niebiańskie noszą skarpety
– przecież od ziemi ciągnie niestety.

Niebiańskie widły, niebiański kocioł
– wtem malowanie ryk straszny uciął.
Przybył szef piekła z dalekiej drogi,
gdy wszedł, ugięły się pod nim nogi.

Ze złości wielkiej zatrząsł się cały:
– Gdzie się podziewa diabełek mały?!
Proszę, przywiedźcie tu tego śmiałka,
co chce, by piekło to była bajka!

Niechaj przede mną natychmiast stanie,
ten kto tu zrobił malowanie!
Przyszedł diabełek, ogon podwinął,
ze strachu cały w kłębek się zwinął.

Cichutko rzekł do władcy swego:
– Kolor niebiański? A cóż w nim złego?
Przecież niebiański to kolor cud,
on tak smakuje, jak w ustach miód.

Pryncypał krzyknął zły niesłychanie:
– Nikt tu nie marzył o takiej zmianie!
Piekło to piekło, raj to raj,
a tak to wyszedł małpi gaj!

^ powrót

Kropka

Kropka

Raz długopis miał zadanie,
Aby wstawić kropkę w zdanie.
Szukał miejsca od początku,
W całym zdaniu, bez wyjątku.

Myśli: – Może tak przed „że”?
Lecz przecinek woła: – Nie!!!
Przed „że” zawsze jest przecinek,
Tu jest mały odpoczynek.

Przed „że”, „ale” oraz „a”
Jak świat światem stoję ja!!!
Kopnął swym ogonkiem kropkę:
– Ustaw się za wielokropkiem.
Lecz już słychać wielokropka:
– Po co mi jest czwarta kropka?
Od zarania wielokropek
Składa się z trzech małych kropek.

Poszedł pisak w prawą stronę,
Gdzie pytajnik stał zdziwiony.
Mam do ciebie zapytanie:
– Gdzie tu wstawić kropkę w zdanie?

Zakłopotał się pytajnik,
Nadął się jak stary czajnik:
– Po co ty mnie o to pytasz?
Ja nic nie wiem! Sam wciąż pytam!

Idź po radę do myślnika,
On trudności nie unika.
Toż on stoi i wciąż myśli,
On na pewno coś wymyśli.

Myślnik myślał: – Gdzie by? Gdzie?
Ale ciągle było źle!
Tusz się kończy w długopisie,
Ciągle pisze, pisze, pisze.

Nagle słyszy... ktoś się drze.
To wykrzyknik krzyczy: – Wiem!!!
Właśnie sobie przypomniałem,
Gdzie ja kropkę już widziałem.

– Kropka takie ma zadanie,
By z honorem zamknąć zdanie.
Gdyby kropki tam nie było,
Zdanie by się nie kończyło!

^ powrót

Leniwy smyczek

Skrzypce w futerale stały
i o graniu wciąż myślały.
Przytuliły się do smyczka,
bo ze smyczkiem jest muzyczka.

– Smyczku, smyczku, mój kochany,
może razem coś zagramy?
Kiedy moich strun dotykasz,
wtedy piękna brzmi muzyka.

Ale smyczek się odwraca:
– Nie chcę! Trudna z wami praca!
Dźwięk wasz strasznie jest płaczliwy,
do słuchania niemożliwy.

Gdybym spotkał wiolonczelę,
to bym grał z nią i w niedzielę.
Jej ton bardziej mi pasuje,
wiolonczeli poszukuję!

Skrzypce jadły, aż przytyły,
w wiolonczelę się zmieniły.
Napisały list do smyka:
– Wracaj, lepiej brzmi muzyka.

A ten się ze złości skręca,
końskim włosiem się wykręca:
– Wiolonczelo, ty grubasie,
ja chcę grać na kontrabasie!

Wiolonczela miesiąc jadła,
szybko nabierała sadła.
Jadła, jadła, aż przytyła
i w kontrabas się zmieniła.

Pilnie dzwoni do wspólnika,
który grania wciąż unika:
– Już spełniłam twe życzenie
i mam bardzo grube brzmienie.

A smyk na to: – Kontrabasie,
jesteś za szeroki w pasie!
A do tego w filharmonii,
znów zabrakło kalafonii.

Koncert dziś nie będzie grany,
bom jest... nienasmarowany.
Zwodził tak kolejny dzień,
bo był z niego zwykły leń.

^ powrót

Łaciaty Świat

Niedaleko Legionowa
stała raz łaciata krowa.
Wypasiona, bardzo zdrowa,
czarno-biała łąk królowa.

Żując trawę mokrym pyskiem,
tak muuuczała nad pastwiskiem:
– Jestem bardzo specyficzna,
można rzec, geograficzna.

Na mym boku, trochę wzdętym,
mam łaciate kontynenty.
Od ogona, aż po głowę,
widać łaty wręcz światowe.
Tak więc proszę, do mnie krówki,
byczki, cielce i jałówki!
Gdy tu do mnie wszyscy trafią,
zajmiemy się... geografią.

Przyszły Mućki i Krasule,
Lole, Tole, byk Herkules.
Przybyło ich całkiem sporo,
tak na oko – piętnaścioro.

Nasza krowa stoi w tłumie
i tłumaczy, tak jak umie:
– Spójrzcie grzecznie na tę mapkę,
zaraz lądy wskażę kwiatkiem.
Z lewej strony, tuż przy głowie,
Ameryki mam ja obie.
Tam, gdzie język głośno mlaska,
z zimna trzęsie się Alaska.
Mocno trzyma się równika
czarna i wielka Afryka.
Nad nią trochę mniejsza kropa:
– Co to? Aaa! To Europa!
Z prawej strony doczepiona –
Azja – dumna jak matrona.
A przy samiuteńkim zadzie
łatą się Japonia kładzie.
Zaś na brzuchu, przy wymionach,
Antarktyda zamrożona.
Gdy mnie doją – na ochłodę –
leci ze mnie mleko z lodem.

Jeszcze gdzieś na krańcu świata
schowała się mała łata.
Australia zagubiona
mocno trzyma się ogona.

Lekcja trwała do wieczora,
aż dojenia przyszła pora.

Wtedy cała rogacizna
musiała to szczerze przyznać,
że choć nie czytała ksiąg
i nie opuszczała łąk,
to poznała wielki świat,
z tych wspaniałych, czarnych łat.

^ powrót

Mądra sowa z Chotomowa

Jest na dębie koło Bracka
Kancelaria adwokacka.
Mądra ją prowadzi sowa,
Co przybyła z Chotomowa.
Sowa siwa, bardzo stara
(dziób w drucianych okularach)
Siedzi sobie i orzeka,
A kolejka chętnych czeka.

– Puk! Puk! – Proszę!
Wchodzi zając
I – uszami wywijając – pyta:
– Czy ja mogę
Przebiec niedźwiedziowi drogę?

Sowa myśli, każe czekać.

Za zajączkiem myszki wchodzą
I od progu się rozwodzą:
– Bo bóbr ciągle ścina drzewa,
Rzeka norki nam zalewa!

Sowa myśli, każe czekać.

Siedzi sowa zamyślona,
A tu do niej frunie wrona.
– Droga sowo, na me dzieci,
Sroka kradnie, co się świecie!

Sowa myśli, każe czekać.

Wtem do dziupli wydra wpada
I na krzesło szybko siada.
– Moja sowo, łubu-dubu,
Żaba nie chce oddać długu!

Sowa myśli, każe czekać.

Wchodzi wilk i pomrukuje,
Wielką łapą się wachluje.
– Mądra sowa, nie żartuję,
Lis w warcaby oszukuje!

Sowa duma: – Chociaż myślę,
Nic mądrego nie wymyślę.
Bo czy jest na świecie rada,
Aby zmienić w mig sąsiada?
Za klientem drzwi zamknęła,
Tak myślała, aż usnęła.
Bo to była mądra sowa,
Sowa rodem z Chotomowa.

^ powrót

Marzenia

Dzieci lubią mieć marzenia,
Chcą, by były do spełnienia.
Każde w głowie ma guziczek,
Taki mały żółty pstryczek,
Co im świat piękniejszym czyni,
Od Krakowa aż do Gdyni.

Krzysio chciałby być pilotem.
Pstryk – już lata samolotem.
Ewa chce lekarzem zostać.
Pstryk – już w białym kitlu postać.
Kosmonautą chce być Jurek.
Pstryk – i pędzi w kosmos, w górę.

Lecz są również takie dzieci,
Którym słońce słabiej świeci.
Jacek, co ma chorą nogę,
Chciałby dosiąść hulajnogę.
Julia, która słuch ma słaby,
Chce usłyszeć szelest trawy.

Ale wszystkie ich marzenia,
Są z tym pstryczkiem do spełnienia.
No, więc śmiało, przekręć pstryczek,
A nuż właśnie dziś guziczek
W świat twych marzeń cię zabierze
– Będziesz zdrowy bohaterze!

^ powrót

Mole książkowe

W bibliotece w mojej szkole
konferencję mają mole.
Lecz nie te, co wełnę jedzą,
ale te, co w książkach siedzą.

Co się za mądrzejsze mają,
bo o świecie wciąż czytają.
Górną półkę dziś zajęły
i zebranie rozpoczęły.

– Proszę molej społeczności!
Witam bardzo wszystkich gości!
Dzisiaj – wszyscy o tym wiemy –
„Książkę Roku” wybierzemy.

Setka moli przyleciała,
podzielone zdania miała.
Każdy inną książkę lubi,
przeczytaniem jej się chlubi.

– Ja głosuję na bajeczki,
nie znam lepszej tu książeczki.
Inny woli kryminały,
co je czytał miesiąc cały.

Baśnie! Wiersze! I powieści!
Ten mól krzyczy. Tamten wrzeszczy.
Zamieszanie się zrobiło,
siedem moli się pobiło.

Wtem na obiad ktoś zadzwonił,
bijatykę tym rozgonił.
Gdy do stołu mole siadły,
to... kucharską książkę zjadły.

^ powrót

Mróz

Jechał, jechał, zimą mróz,
Biały śnieg na saniach wiózł.
Jechał, jechał, mróz saniami,
Sypał na dół śnieg szuflami.
Tu nasypał, tam dosypał:
– Ma być zima znakomita!
A gdy prószył naokoło,
Opowiadał mi wesoło:

– Sypać śnieg to ciężka praca,
Dla fachowca, nie partacza.
Trzeba wiedzieć, gdzie i kiedy,
Aby nie narobić biedy.
W Europie, na północy,
Może padać w dzień i w nocy.
Lecz zdziwiłyby się smyki,
Gdyby śnieg wpadł do Afryki.

Dzieci tam nie mają sanek,
Nie wie nikt, co to bałwanek.
Wprawdzie lwy tam noszą czapy,
Ale mają gołe łapy.
Jakby śnieg w Afryce prószył,
To by słoniom zmarzły uszy!
Ojej! Gdyby śnieg tam spadł,
Czarny Ląd by z zimna zbladł!

Tak więc, gdy przychodzi zima,
Mróz porządek musi trzymać.
Musi patrzeć, gdzie śnieg spada
I do czyich nóżek pada.

^ powrót

Ośla ławka

Nad osiołkiem Długouchym
Brzęczą przemądrzałe muchy.
– Panie ośle, panie ośle,
Niech pan dziecko do szkół pośle!

Słucha muszek osioł stary:
– One mają złe zamiary!
Na co osłu jest czytanie
Lub cyferek dodawanie.

Na zielonej siedzi trawce,
Albo kąpie się w sadzawce.
Odkąd żyją te zwierzęta,
Osła w szkole nie pamiętam!

A sio, muchy! A sio, muchy!
Jakem osioł Długouchy,
Pragnę, by mój syn osiołek
Całe życie był matołek!

Ale muchy dalej brzęczą,
Wciąż mu się nad głową kręcą.
– Panie ośle, panie ośle,
Niech pan malca do szkół pośle!

Siedzi, myśli Długouchy:
– Może racje mają muchy?
W ucho drapie się ogonem:
– Czy mam dziecko mieć szkolone?

Zła tradycja jest rodzinna,
Która braku wiedz winna.
Chyba trawkę i sadzawkę
Zmienię mu na „oślą ławkę”!

^ powrót

Ośmiornica

W morzu ośmiornica żyła,
Co do ośmiu wciąż liczyła.
Wielką głowę posiadała,
No i osiem ramion miała.

Na nich właśnie dodawała,
Sumowała, przeliczała.
W wodzie sklepik otworzyła,
Nowy cennik wywiesiła.

Przypłynęły dwa ślimaki:
– Ile dziś kosztują raki?
Kiedy cenę usłyszały,
To obydwa zbaraniały.
– Czy to słyszał ślimak jaki,
By po osiem były raki?

Cztery małże przypływają
I skorupy zamawiają.
– Stare cały rok nosimy,
Ile za te zapłacimy?
Strasznie się zdenerwowały,
Kiedy „osiem” usłyszały.

Konik morski galopuje:
– Nowe siodło potrzebuję.
Oraz uzdę i wędzidło,
W tej wyglądam jak straszydło.
Moja pani! Na ostrogi!
Czemu sklep ten jest tak drogi?!

– Hej, koniku! Hej, mięczaki!
U mnie wynik zawsze taki.
Osiem ramion obsługuje,
Osiem złotych to kosztuje.
Czy to suma, czy iloczyn,
Czy iloraz, czy różnica,
Dla mnie zawsze będzie osiem,
Bo ja jestem ośmiornica.

^ powrót

Pan Świat

Co się z Panem Światem dzieje?
Od tygodni się nie śmieje,
ciągle chodzi, posapuje,
czym tak bardzo się frasuje?

– Jakąś dziwną mam chorobę,
wciąż mnie swędzi, już nie mogę!
Może lekarz mi podpowie,
czemu drapię się po głowie?

Medyk, który wszystko wiedział,
gdy Świat zbadał, odpowiedział:
– Jesteś taki niespokojny
wtedy, kiedy trwają wojny.

Pan Świat drapie się w przedziałek:
– Nie chcę więcej armat, pałek!
Zniszczyć czołgi, a pukawki,
poprzerabiać na huśtawki!

Jak mój krzyk nie poskutkuje,
Azja w kącie wyląduje!
Przez to ciągłe wojowanie
znów ogarnia mnie drapanie.

Skrobie się po lewym boku:
– Niech no w końcu będzie spokój!
Kiedy wojny są na świecie,
to najbardziej cierpią dzieci!

Muszę zmienić coś na mapie,
bowiem stale gdzieś się drapię.
Niech Afryka tak nie bryka,
bo wyrzucę ją z równika.

Już Afryka cicho stoi,
bo się Pana Świata boi.
Wszak on może ją dla kary,
przenieść w zimne swe obszary.

Od wybuchów pełno zgliszczy,
co jest piękne, wojna niszczy.
Przecież gdy to dzieci widzą,
to się za dorosłych wstydzą!

^ powrót

Plecy

W nocy, kiedy smacznie spałam,
Cichy głosik usłyszałam.
Plecy me nie wytrzymały
I tak z żalem powiedziały:

– Wciąż na plecach leżysz w łóżku,
Połóż się choć raz na brzuszku.
My powietrza już nie mamy,
My już ledwo oddychamy.

Wszystkie mięśnie już nas bolą,
Kto się przejmie naszą dolą?
Wszyscy ludzie plecy mają,
Ale rzadko o nie dbają.

Ważne ręce, ważna głowa,
A za plecy… tchórz się chowa.
Kiedy w lustrze się przeglądasz,
Swoich pleców nie oglądasz.

Chociaż tyłem wciąż chodzimy,
Świata z przodu nie widzimy,
Na nas spada ciężar cały,
Nieraz duży, nieraz mały.

Bo tornister wszystkie dzieci
zakładają gdzie? – Na plecy!
„Na barana” tata nosi
I o zgodę nas nie prosi.

Czy to zimą, czy to wiosną,
Ciągle krzyczą: – Plecy prosto!
Wciąż słyszymy te uwagi:
– Prostuj plecy boś koślawy!

Przez sen żali tych słuchałam,
A raniutko kiedy wstałam,
To swe plecy z wielkim trudem,
Lecz z szacunkiem podrapałam.

^ powrót

Ploteczki

Spotkały się na ploteczki
Dwie kumoszki – poduszeczki.
Większa się pod boki wzięła
I trajkotać tak zaczęła:

– Droga poduszko! Droga poduszko!
Szepnę coś pani zaraz na uszko!

Podobno wczoraj przyszła do łóżka,
Nowa poduszka w kształcie serduszka.
Różowy jasiek tak ją pokochał,
Że teraz w kącie z miłości szlocha.
Czy pani wie? Czy pani wie?
Kołdra na pocztę wybiera się!
Kupiła sobie wielką kopertę
I list udaje – to niepojęte!
No, a pierzyna?! Jest taka wstrętna!
Wielka i gruba, strasznie rozdęta!
Twierdzi, że żywi się tylko pierzem.
Czy pani wierzy? Bo ja nie wierzę!
A pies co z dworu do łóżka wpadł,
Zostawił ślady brudnych psich łap.
Bo z tego kundla to kawał drania,
Ciągle tu szuka miejsca do spania.
Jeszcze słyszałam, że koc ma smutki.
Bo proszę pani, on jest za krótki!
Jego na całe łóżko nie staje,
On się po prostu tu nie nadaje!
A prześcieradło jest tak leniwe,
Że ciągle leży tak jak nieżywe.
Nikt nie wie, czy jest takie zmęczone,
Czy też dni jego są policzone?

Gdy całe łóżko już obgadała,
Do swej sąsiadki tak powiedziała:
– Moja słodziutka? Czy pani słucha?

Nadstawia ucho mniejsza poducha:
– Pani coś mówi?! Bo jestem głucha!

^ powrót

Rogal i bułka

W pewnej piekarni, na górnej półce,
rogal zakochał się w krągłej bułce:
– Droga bułeczko, pszenna bułeczko,
może zostaniesz moją żoneczką?

Jestem jak księżyc, serce z nadzienia,
ja spełnię wszystkie twoje życzenia.
Lecz bułka na to, aż podskoczyła
i rogalowi tak oświadczyła:

– Mój zakrzywiony panie rogalu,
być twoją żoną nie mam zamiaru,
nigdy nie zejdą się nasze drogi,
bom jest okrągła, a ty masz rogi.

A w mej rodzinie nikt nie wybacza,
gdy za mąż wyjdzie się za rogacza.
Zresztą nie w głowie mi jeszcze dziatki,
jestem za młoda na los mężatki.

I poszła sobie w dal z przyjaciółką,
smukłą i szczupłą paryską bułką,
która to wieżę Eiffla widziała
i na paryskich modach się znała.

W piekarni bułek wybór niemały,
zraniony rogal poszedł do chały:
– Może ty, śliczna, rumiana chałko,
zostaniesz mego życia rusałką?

Chałeczka piękna, z kruszonką, słodka,
szybciutko ślubny warkocz zaplotła:
– O życiu z tobą od dawna marzę,
z ochotą pójdę dziś przed ołtarze.

Ślubu udzielił im pumpernikiel,
bo w udzielaniu miał już praktykę.
A co z bułeczką? – Sama, samiutka,
leżała w koszu, aż całkiem uschła.

Na stare lata stworzyła parę
z pewnym sędziwym, twardym sucharem.
I z nim prowadzi kłótnię zażartą,
które z nich zetrą na bułkę tartą.

^ powrót

Ręce

Na spacerze ręka mała
Dużą rękę dziś spotkała.
Paluszkami się splątały
I tak sobie wędrowały.

Mała piąstka w dłoni dużej
Chce posiedzieć trochę dłużej.
Bo się bardzo dobrze czuje,
Gdy ją duża przytrzymuje.

Trochę ślisko – rączka mała
W dużej ręce się schowała.
Przez ulicę przechodzimy
– Małej samej nie puścimy.

Duża myśli – jak przyjemnie,
Gdy tak mała wierz we mnie.
Jak to miło tak wędrować
I się małą opiekować.

A gdy miną długie lata,
Posiwieje trochę tata,
Dłonie znowu się spotkają
– Młode stare przytrzymają.

Trochę ślisko – ręka stara
W młodej dłoni się spotkała.
Przez ulicę przechodzimy
– Starszej samej nie puścimy.

Te spacery uczą nas,
Że choć szybko mija czas,
Nasze ręce się trzymają,
Zawsze wtedy, gdy kochają.

^ powrót

Sól i cukier

Cukier kryształ z cukierniczki
Zerkał wciąż na sól z solniczki.
– Sól kamienna, jak ja biała,
Jest na żonę doskonała!
Muszę tylko się przekonać,
Czy za bardzo nie jest słona.

Zamknął w swoim domku drzwiczki
I zapukał do solniczki.
– Może razem się spotkamy,
Wtedy lepiej się poznamy?
Sól fuknęła oburzona:
– Ja się czuję obrażona!

Sól i cukier?! Wykluczone!
Lubię tylko to, co słone!
Proszę w domu mym nie gościć,
Bo mam od słodyczy mdłości.
Niech pan lepiej, panie cukrze,
Z jajkiem kogel-mogel utrze.

Wrócił cukier zrozpaczony,
Solą trochę przyprószony.
Myśli sobie bardzo smutny:
– Czemu los jest tak okrutny?
Wszyscy mówią – cukier krzepi,
A sól każe się odczepić.

Z tego smutku tak skamieniał,
Że się w kostki pozamieniał.

^ powrót

Stonka w japonkach

Na kartoflisku pasiaste stonki
jadły ziemniaki w noce i w dzionki.
Pałaszowały liście, łodygi,
jedna przez drugą, jak na wyścigi.

Wśród nich znalazła się jedna taka,
która straciła chęć na ziemniaka.
Przestała robić z liści koronki
i powiedziała do innej stonki:

– Wczorajszej nocy mi się przyśnił,
daleki Kraj Kwitnącej Wiśni.
Dlatego dietę swą odmienię,
liście kartofli na ryż zamienię.

Jak powiedziała, tak też zrobiła,
wczasy w Japonii wykupiła.
Tydzień żegnała familię liczną,
wzięła do ręki walizkę śliczną.

I opuściła swe kartoflisko,
szybko udając się na lotnisko.
Stamtąd bez zbędnej ceremonii,
skoczyła w górę – hop! – do Japonii.

Tam odnalazła pole ryżowe,
gdzie rozpoczęła swe życie nowe.
W liście rodzince pokłony słała
i tak swą podróż opisywała:

– Zaczęłam nosić w paski kimono,
zostałam też samuraja żoną.
Codziennie rano, przed śniadaniem,
z wiśni układam ikebanę.

Pochwalę się też, z wielką dumą,
że wieczorami trenuję sumo.
Do tego, jako jedyna stonka,
nad ryżowiskiem fruwam w japonkach.

Lecz oczy wyszły mi ze zdumienia,
kiedy dostałam ryż do jedzenia,
Obok okrągłej ryżu miseczki,
nie było łyżki, tylko pałeczki.

Jeść pałeczkami – sztuka nie lada –
już, już, mam łykać – pac! – wszystko spada.
I chociaż nimi wciąż wymachuję,
w brzuchu mam pusto, sił mi brakuje.

Cóż dalej robić? Rada nierada,
chyba powrócę do swego stada.
W japonkach, głodna, dam stąd drapaka,
do kraju... Kwitnącego Ziemniaka.

Niech dla każdego, kto przygód szuka,
z mojej historii płynie nauka:
– Jeśli chcesz zwiedzać dalekie kraje,
znaj panujące tam obyczaje.

^ powrót

Szklanka przechwalanka

Szklanka koło kubka stała
I się przed nim przechwalała:
– Jestem piękna, przezroczysta,
Z dala widać jaka czysta.
Pijesz soczek, czy maślankę,
Widzisz kolor poprzez ściankę.
We mnie można się przeglądać
I odbicie swe oglądać.
Moje boczki lśnią w słoneczku –
Co ty na to mój kubeczku?

Kubek nic nie odpowiada,
Szklanka dalej opowiada.
Jest tak pewna swej wyższości,
Że ją spokój kubka złości.

– Och ty kubku! Ty szczerbaty!
Co masz ucho jak słoń jakiś.
Jesteś gruby i bez wdzięku!
Kto cię zechce trzymać w ręku?
Brzuch wydęty, brzydki szlaczek,
A nad szlaczkiem misia znaczek.
Tak ze złości go popchnęła,
Że ze stołu w dół zepchnęła.
Sama za nim także spadła
I na drobne się rozpadła.

Kubek stracił tylko ucho,
A ze szklanką… strasznie krucho.

^ powrót

Szop pracz

Szop urządził w piątek pranie,
Które zaczął namaczaniem.
Wsypał proszku do miseczki,
Zaniósł miskę, aż do rzeczki.

A w sobotę, tuż nad ranem,
Zaczął wielkie szorowanie.
Bardzo mocno tarł skarpety,
Stare palto, dwa berety.

Kurtkę, szalik, rękawiczki,
Żółty sweter i trzewiczki.
Prał poduszki i dywany
– Cały dom był już uprany.

Ale szop od nowa pierze,
Bo dla niego jest nieświeże.
Znowu pierze swe skarpety,
Stare palto, dwa berety.

Kurtkę, szalik, rękawiczki,
Żółty sweter i trzewiczki.
Po tygodniu szorowania,
Wszystko dziury ma od prania.

Siedzi pracz i medytuje:
– Ja majątek swój zmarnuję!
Muszę pralnię tu otworzyć,
Aby mieć co w ręce włożyć.

Takie czuję powołanie,
Żeby ciągle robić pranie.
Szop ma czystość w charakterze,
Czego dotknie, zaraz pierze.

To co wpadnie w jego łapy,
Zanim trafi na dno szafy,
Pięknie musi być uprane,
Potem zaś uprasowane.

^ powrót

Śledź

Czy ktoś może mi powiedzieć,
czemu śledzie żyją w biedzie?
Czy ktoś może zna przyczynę,
czemu śledź ma smutną minę?

Ja chcę dzisiaj to wyjaśnić,
bo słyszałam w rybnym właśnie,
że śledź chodzi zły i słony,
bo nie może znaleźć żony.

Zapytałam ryb wszelakich:
– Może znacie sposób jakiś,
aby taki biedny śledź,
mógł jak inni żonę mieć.

Może jakaś zacna ryba
chętnie się za śledzia wyda?
I zostanie jego żoną,
tą wyśnioną, wymarzoną.

Okoń stanął mi okoniem:
– Nie chcę iść za śledzia żonę!
Pani wzdręga się wzdrygnęła:
– Śledź tak śmierdzi – odburknęła.
Usłyszałam u makreli:
– Może tak za sto niedzieli?
Krótko mi odparła flądra:
– Na krok taki jam za mądra.
Pani dorsz się nadorszyła,
i się na mnie obraziła.
Ciężka sprawa u tuńczyka:
– Ślubów wszelkich ja unikam.
Czule rzekła mała płotka:
– Śledź jest słony, a ja słodka.
Gdy zaczęłam: – Drogi sumie...
– udał, że nic nie rozumie.

No więc pytam: – Drogie dzieci,
może wy mi podpowiecie,
co tu zrobić, aby śledź,
mógł jak inni żonę mieć?

^ powrót

Trzepaczka

Na trzepakach, przed świętami,
Spotykają się dywany.
Małe, duże, kolorowe,
Marzą, aby być jak nowe.

Przybywają też chodniki,
Żeby ćwiczyć tu wymyki.
Stoją w kącie koło murka
I te z wełny, i ze sznurka.

Wtem ze strachu wszystkie zbladły,
Grzywki z frędzli im opadły.
Przed czym trzęsą się jak liście?
Przed trzepaczką oczywiście!

A trzepaczka – chuda, stara,
Podrapana jak maszkara –
Już podwija swe rękawy
I zabiera się do sprawy.

– Wszystkie macie się kołysać,
Z najwyższego drążka zwisać!
Do wieczora – zgodnie z planem –
Zostaniecie wytrzepane!

Szepnął trzepak do chodnika:
– Dobrze radzę, niech pan zmyka.
Przecież zaraz ta potwora
Będzie bić cię po twych wzorach!

Na to chodnik wystraszony,
Czarnym błotem wybrudzony:
– Już nie zdążę drogi panie,
Jak nic dziś dostanę lanie.

A trzepaczka zamach wzięła.
Łup! Łup! Buch! Buch! I do dzieła!
Co się wtedy dziać zaczęło,
Jakby słońce gdzieś umknęło.

Kurzu wzniosły się tumany,
Zemdlał chodnik w czarne plamy,
Dywan zaczął lament wielki
W nerwach skubał swe frędzelki.

Inny kurzem się zakrztusił,
Mały włos, by się udusił.
Lecz trzepaczka – buch go w plecy –
Me klepnięcie kaszel leczy!

Bach! Bach! Bach! Buch! Buch! Buch!
– Brud to mój największy wróg.
W swojej pracy nie ustała,
Wszystkie pięknie wytrzepała.

^ powrót

Waga

Uwaga! Uwaga!
Stoi w lesie waga!
Dziś ważyć wszystkich będzie,
Ktokolwiek tu przybędzie!

Przyleciały dwa motylki,
By wytchnienia szukać chwilki.
Na brzegu szali siadają
I panią wagę pytają:

– Czy to dobrze u motyli,
Aby ważyć tyli, tyli?
– Panie zbyt się odchudzają,
Panie ciała nic nie mają!

Tylko czułki i skrzydełka,
To figura wszak niewielka.
Gdy nektaru więcej zjecie,
Wtedy ważyć coś będziecie.

Trzy króliki przykicały,
Swoją wagę sprawdzić chciały.
– Marchew cały dzień chrupiemy,
Czy za dużo nie tyjemy?

– Ależ skądże! Marchew zdrowa!
Gotowana czy surowa.
Ciągle marchew jeść możecie,
Mieć nadwagi nie będziecie.

Armia mrówek przechodziła,
Przy okazji się zważyła.
Phi!!! – krzyknęła pani waga.
Toż to dla mnie jest zniewaga!

Przecież gdy was podzielimy
I osobno dziś zważymy,
To niewiele każda waży,
Chyba, że się grubas zdarzy.

Wciąż przychodzą tu cherlaki,
Czy się zjawi tłuścioch jakiś?
Ja dziś wielką mam odwagę!
Niech ktoś cięższy sprawdzi wagę!

Drogą słonie wędrowały.
Ile ważą? Nie wiedziały.
Kiedy wagę zobaczyły,
Zważyć się postanowiły.

Waga pod słoniami jęczy,
Każda śrubka już w niej brzęczy,
Strzałka w pałąk się wygina,
Koniec skali... trzask sprężyna!

Słonie cicho zapytały,
Jaką wagę dzisiaj miały?
– Czte-ry to-ny – wydukała
I się cała rozsypała.

^ powrót

Zakochane parasole

W kawiarni „Pod deszczykiem”,
Przy kawiarnianym stole,
Usiadły zakochane,
Zwyczajne parasole.

Parasol ma garnitur
Brązowy w jasne prążki,
Pod szyją ciemną muchę
I w rękawiczkach rączki.

Zaś jego ukochana
W czerwonej jest sukience,
U góry ma falbankę
I duży wachlarz w ręce.

Zamówią dziś herbatkę
I zjedzą po wuzetce,
To, co im poda kelner,
Postawią na serwetce.

Muzyki posłuchają,
Potańczą też troszeczkę,
Aż pan parasol powie:
– Chcę z ciebie mieć żoneczkę

I małe parasolki
– chłopczyka i dziewczynkę.
A pani parasolka
Niewinną zrobi minkę.

I kiedy już wyznają,
Jak bardzo się kochają.
To wyjdą przytulone,
Pogodę za nic mając.

Bo każda parasolka
Czuć musi się bezpiecznie,
Gdy pan parasol czuwa
W dni słotne i słoneczne.

^ powrót

Zaraz

To dopiero jest ambaras,
w naszym domu mieszka – „Zaraz”
Nie zarazek i nie wirus,
tylko „Zaraz” nam tu wyrósł.

Kiedy mama prosi dzieci,
by wyniosły szybko śmieci,
to wychodzi ta poczwara
i od razu słychać: – ZARAZ

Kiedy zaś o lekcje pyta
(choć to sprawa pospolita),
to przez pokój się przewala,
mamroczące cicho: – ZARAZ

Azor w pysku smycz już trzyma:
– Chcę na spacer, nie wytrzymam!
Znów pojawia się maszkara,
oczywiście mówiąc: – ZARAZ

Jest tych „zaraz” w domu chmara,
ciągle słychac; „Zaaaraz”, „Zaaaraz”
„Zaaaraz” to i „Zaaaraz” tamto,
„Zaaaraz” siamto i owamto.

Ale co by wtedy było,
gdyby „Zaaaraz” zawróciło
i na nasze zapytanie:
– Czy gotowe jest śniadanie?
– Czy uprasowane spodnie?

Mama nam przez dwa tygodnie
dzień po dniu mówiła: – ZARAZ

To by dla nas był ambaras!

^ powrót

Zebra

Przyszła zebra do malarza.
– Moja barwa mnie przeraża!
Dłużej już tak być nie może,
Ktoś zapomniał o kolorze!

Chociaż jestem jeszcze mała,
Nie chcę być wciąż czarno-biała.
Wizerunek zmienić muszę,
W czarnych pasach już się duszę

Chcę mieć smugi kolorowe,
Tu niebieskie, tam różowe.
Mam być pięknie ubarwiona,
Jak papuga, nie jak wrona.

Grzywkę proszę na czerwono,
A kopytka na zielono.
Zaś ogonek, choć cieniutki,
W kolorowe chcę mieć nutki.

Malarz szybko zjadł śniadanie,
Zaczął zebry malowanie.
Lecz się bardzo denerwował
I ją w kratę pomalował.

Ale czy to być tak może?
Widział zebrę ktoś w kolorze?
I do tego w szkocką kratkę,
Jak spódniczkę czy makatkę?

^ powrót

Żabka Mania spod Poznania

Żabka Mania spod Poznania
chce mistrzynią być pływania,
lecz przypadłość ma dość rzadką,
nie potrafi pływać żabką.

Ani pieskiem, ni motylkiem,
jak na plecach, to przez chwilkę.
Powiem wam dziś tylko tyle,
że nie dla niej są te style.
Skarży się więc wszystkim żaba,
pochlipując opowiada:
– Chociaż ćwiczę wciąż uparcie,
topię się na samym starcie.

Cóż, żem zwinna, cóż, żem zgrabna,
urodziwa i powabna?
Zamiast płynąć wpław swobodnie,
to ja ciągle chodzę po dnie.

Lamentują w stawie żaby:
– Czy kto słyszał kiedyś, aby
piękny oraz zwinny płaz
zamiast płynąć, po dnie lazł?

Żaba zdrowa, tak jak ryba,
a nie umie w wodzie pływać?!
Kum, kum, rabe, kum, kum, rabe,
kto nauczy pływać żabę?

Już najwyższa przyszła pora,
znaleźć Mani instruktora,
który w mig nauczy ją,
jak ma wpław przemierzać toń.

W leśnym stawie, już od rana,
zamówiły kurs pływania.
Ratownika widok żaby,
można rzec, do łez rozbawił.

Rozrechotał się ze śmiechu:
– Rech, rech, rechu, rech, rech, rechu!
A gdy już powstrzymał śmiech,
to w te słowa do nich rzekł:

– Nasza mała żabka Mania
nie nauczy się pływania.
Niepotrzebny jest wasz lament,
gdyż to... żabka do firanek.

^ powrót

Żelazko

Płynie żelazko po wodzie w kwiatki,
Płynie szybko i gładzi bratki.
Płynie żelazko po wodzie w pasy,
Płynie z Gdańska do Mombasy.

Wiatrem się wcale nie przejmuje,
Kraciaste grzywy – hop! – przeskakuje.
Bałwany dzisiaj są kolorowe:
Niebieskie, żółte i fioletowe.

A gdy przepłynie, spokój nastaje,
Giną gdzieś wszystkie wzburzone fale.
Woda się staje spokojna, gładka
– Bo to koszulka jest wujka Tadka.

Płynie przed siebie, robiąc zakręty,
Burzy wciąż morza ciemne odmęty.
Zwiedzając porty w zatokach wielkich,
Wypluwa z siebie wody bąbelki.

Silnik ma bardzo, bardzo gorący,
Na górze lampek pięć migających.
Parowiec lśniący jest i błyszczący,
Parą od dołu wciąż buchający.

Jest na nim mostek dowodzenia,
Na którym nigdy załogi nie ma.
Ma tylko tatę – kapitana,
Co rano wziął się do prasowania.

^ powrót

szop pracz
facebook
Bajczytanki Pani Hanki na Facebooku
Strona główna
MENU

OK Informujemy, iż ten serwis wykorzystuje pliki cookies. Używamy informacji zapisanych za pomocą cookies w celu dostosowania serwisu do indywidualnych potrzeb użytkowników oraz do celów statystycznych i analizy ruchu. Jeśli wyrażasz zgodę na używanie cookies, to będą one zapisane w pamięci twojej przeglądarki. W przeglądarce internetowej możesz zmienić ustawienia dotyczące cookies ».